Album na początku miał dłuższy tytuł, bowiem pierwotnie miał nosić nazwę „The Pinnacles in the Australian Outback”. W wolnym tłumaczeniu tytuł albumu oznaczał: „Szczyty australijskiego buszu”, który to krajobraz szczególnie przypadł do gustu i bardzo podziwiał Edgar Froese, podczas jego pobyty w Australii z okazji koncertów Tangerine Dream. nNa stronie „A” winylowego wydawnictwa znalazły się trzy krótsze kompozycje (żadna nie przekroczyła 10 minut), które swoją stylistyką nawiązują delikatnie do twórczości „Mandarynek” za co oberwało się trochę kompozytorowi. Album „Pinnacles” był stylistycznie podobny do zawartości muzycznej takich płyta jak chociażby „White Eagle” (wydana w 1982 roku) i również do muzyki z albumu „Hyperborea” (płyta ukazała się w tym samym roku co „Pinnacle”, czyli w 1983). „Specific Gravity Of Smile”, „The Light Conbe”, czy „Walkabout” to utwory nieco prostsze w swoim przekazie. Jednak całą sytuację według krytyków ratowała ponad dwudziestominutowa tytułowa suita, w której autor daje upust swoim wielkim artystycznym możliwościom. Suita „Pinnacles” to najpiękniejszy i najbardziej poetycki na tej w sumie jednak bardzo dobrej płycie fragment. Froese to trzeba przyznać, i chyba nie jest to wielką tajemnicą, że jednak swoją autorską twórczość traktował troszkę jako poboczną, jako pewnego rodzaju muzyczne laboratorium, a także zapewne jako miejsce kompozytorskiej higieny. O co nie można mieć oczywiście pretensji do lidera Tangerine Dream, tym bardziej, że właśnie z tej pobocznej działalności powstało naprawdę kilka przepięknych kompozycji i wartościowych albumów. Na kolejną premierową muzykę Edgara Froese trzeba było czekać dwanaście lat.
Szczyty australijskiego buszu
- Szczegóły
- Andrzej Kusy
- Kategoria: Płyty - recenzje
- Odsłony: 717