Zdaje się, że jest to pierwsza premiera, którą mam przyjemność recenzować w tym roku. Słowo „przyjemność” jest tu jak najbardziej wskazane, ponieważ to jedno z głównych uczuć, które towarzyszy słuchaniu albumu „Kwiatostan” Yanisha, czyli solowego projektu ukrywającego się pod tym pseudonimem Krzysztofa Janiszewskiego. O ile się dobrze orientuję, jest to drugi po „Dobrostanie” album artysty pod tym szyldem. Nie miałem wcześniej okazji zapoznać się z twórczością Yanisha, dlatego do „Kwiatostanu” podchodzę na świeżo, ale nie mam też wrażenia, żeby brak znajomości poprzedniej płyty mógł w czymkolwiek przeszkadzać. To jest raczej taki rodzaj muzyki, który nie wymaga szczególnego osłuchania i przygotowania, by móc się nią cieszyć. Każdy może się tu odnaleźć właściwie z marszu.
Nowy album Janiszewskiego (myślę, że śmiało można tak powiedzieć, bo artysta odpowiedzialny jest za muzykę, teksty, wokale i aranżacje razem z Piotrem Skrzypczykiem) wypełnia szlachetny, elegancki, dojrzały pop rock nastawiony przede wszystkim na atmosferę i budowanie nastroju. Na płycie przeważają utwory balladowe, a podstawą większości kompozycji jest brzmienie gitary akustycznej. Wszystko brzmi tak ładnie, że nawet automat perkusyjny nie przeszkadza szczególnie. Zresztą, mocniejsze rytmy odnajdziemy tylko w kilku kawałkach (głównie „Nie można” i „To nie żart, to fakt”). Z drugiej strony, nawet te spokojniejsze są czasem nieco mocniej zaśpiewane przez Krzysztofa lub mają dynamiczne refreny („Kwiatostan”, „Z Tobą we mgle”, „Zapinam płaszcz”). Z kolei „Co to za Pani” jest w zasadzie dwuczęściowy – początkowo spokojniejszy, później ładnie rozwija się i wzmacnia, a ozdabia go piękna partia grana na flecie.
Nowy album Yanisha jest całkowicie przepełniony miłością, co słychać na każdym kroku. Niektórzy pewnie mogliby dopatrzeć się tu nieco ckliwości, ale moim zdaniem artysta jest w swoim przekazie absolutnie szczery, dzięki czemu jego twórczość nie traci w ogóle na autentyczności. Słychać, że Krzysztof doskonale odnajduje się klimacie, który kreuje w swoich utworach. Kompozycje zawarte na „Kwiatostanie” emanują wiosenną świeżością i lekkością. Aż szkoda, że album nie ukazał się w maju, ponieważ wówczas będzie się go słuchało najlepiej. A teraz, zimą, słuchanie tych przeuroczych swoją drogą kawałków, wywołuje lekką tęsknotę i nostalgię, co równie dobrze mogło być zamysłem autora. Atmosfera albumu bardzo dobrze komponuje się z ciepłymi, plastycznymi aranżacjami. Gitara akustyczna, flet, instrumenty smyczkowe (z klawisza, ale zawsze) tulą, koją i bujają. Zdecydowanie ta muzyka nie nadaje się na tło podczas pracy, bo działa rozleniwiająco. Ale wyobrażam sobie jak pięknie będzie się komponować z ciepłym, letnim lub wiosennym popołudniem. Już nie mogę się doczekać i polecam wam, byście się również o tym przekonali, dziś, jutro i na wiosnę.
Gabriel Koleński