Moją znajomość z muzyką zespołu Leash Eye rozpoczęłam w styczniu 2019. Zaintrygowana świetnym hardrockowym brzmieniem (nasuwającym skojarzenia z muzyką lat siedemdziesiątych, ale w nowoczesnej odsłonie), sięgnęłam po 10 innych utworów z tej płyty i zakupiłam WSZYSTKIE albumy, które zespół w swoim ponad dwudziestoletnim istnieniu wydał (Dzięki Arkadiusz Gruszka)! Ten wkręcający się w mózg „Moonshine Pioneers”, „Bones” z riffem na kształt purplowskiego „Knocking at Your Back Door” i niezwykły „Planet Terror” z początkiem granym slidem (ach ten korzenny blues…)! Ogromnie mi się spodobał udział organów Hammonda (ukłony dla Piotra Sikory) we wszystkich kompozycjach a w niektórych popisowe solowe partie ( np. „One Last Time”), zachwycają tak, że i Jonowi Lordowi by się pewnie spodobały! Brawa dla całego zespołu za wielobarwną i dopieszczoną w każdej nucie płytę! Tą płytą, odpowiadającą idealnie moim gustom Leash Eye mnie „kupił”, więc z ogromną ciekawością czekałam na kolejny album o tytule, nie pozostawiającym żadnych wątpliwości co do treści utworów, a mianowicie: „Busy Nights Hazy Days”, który w marcu tego roku ujrzał światło dzienne. Premiera albumu odbyła się podczas koncertu jubileuszowego z okazji 25-lecia działalności zespołu, 12-go marca 2022 w warszawskim klubie Voodoo. Ten skład osobowy, co na poprzedniej płycie (Marcin Bidziński – drums, marek Kowalski – bass&backing vocals, Piotr Sikora – organ & other keys, backing vocals, Arkadiusz Gruszka – guitars & backing vocals, Łukasz Podgórski – vocals) zagwarantował nam to, że zespół będzie podążał tą samą lub bardzo podobną stylistyczną ścieżką. I rzeczywiście, album „Busy Nights, Hazy Days”, który właśnie dotarł do mnie, a otrzymałam go dzięki Pro Radio (dziękuję bardzo - Andrzej Kusy!) zachwyca mnie tym, do czego mnie Leash Eye już przyzwyczaił! Czyli? Mocnym, ekspresyjnym brzmieniem (świetny wokal Łukasza Podgórskiego, przypominający mi barwą głos Mylesa Kennedy’ego z Alter Bridge) i szczególnie lubianym przeze mnie rockowym feelingiem z lat 70. XX wieku, do tego miejscami bluesujący rytm i oczywiście stworzony przez zespół specyficzny „brudny” klimat, który idealnie pasuje do definicji, którą zespół posługuje się, określając swoją muzykę, czyli “hard truckin’ rock”.
Po pierwszym jednak przesłuchaniu w całości, „od deski do deski” – wyświetliły mi się jak neon słowa: JEDNORODNA MUZYCZNA MOC! Mocne, a może momentami nawet „mocarne” granie - muszę przyznać – troszkę mnie zmęczyło, brakło mi bowiem utworu/utworów (jak na poprzedniej płycie np. „Planet Terror”), które zrównoważyłyby tę sporą dawkę Fortissimo, ale za to materiał z tej płyty na pewno znakomicie sprawdzi się na koncertach – już widzę morze głów (w tym moja) śpiewające z zespołem refren utworu „No Time To Take It Easy”, czyli „We won’t drink no water, We wan’t drink no iced tea, We wan’t be no bother, So won’t you let us be”.!!! Jestem pewna, że miłośnikom muzyki hard/heavy, wychowanym w latach 70. i 80. lub po prostu lubiących Deep Purple, Uriah Heep, Black Sabbath, AC/DC, nowe wydawnictwo Leash Eye – tak jak mnie - przypadnie do gustu!
4 kwietnia 2022
Beata Janicka