Zostaw wszystkie sprawy. Wycisz się. Usiądź wygodnie. To będzie podróż. Niezwykła, tak jak ta płyta. Są jednak pewne warunki - nie możesz jej słuchać jak tła, ona na to nie zasługuje. Wskazany jest też dobry sprzęt, który pozwoli wychwycić wszystkie subtelności brzmienia. Mogą być słuchawki, które odetną od tego, co może rozpraszać. To płyta niezwykła. Jeśli masz jedynie chwilę - zostaw ją na późny wieczór. Nie bierz do samochodu, w podróży nie usłyszysz wszystkiego, nie zadumasz się. Ten album sam jest podróżą, jeśli więc jesteś gotowy to spróbuj. Możesz rozpocząć słuchanie od początku, albo... od końca. Może nawet tak będzie lepiej. Dziesiąty utwór Lunar to kompozycja instrumentalna, która doskonale wprowadza w nastrój albumu, bądź podsumowuje jego klimat. Więc dziesiąty utwór, cała reszta i znów dziesiąty.
Na początek pojawiają się subtelne dźwięki klawiszy i gitara, która przypomina do złudzenia tę dla mnie najpiękniejszą, natychmiast rozpoznawalną. Gdybym znalazł w opisie to magiczne nazwisko - nie byłbym zaskoczony. Brzmienie gitary niemal naturalnie stapia się z dźwiękiem klawiszy, tworząc finezyjny dialog. Natychmiast, niemal automatycznie przywodzi na myśl inną postać, dziś niestety grającą już po drugiej stronie. To doskonałe muzyczne porozumienie przypomina muzyczny dialog sprzed ponad dekady, podczas pamiętnego koncertu w Gdańsku... Lunar to nieco ponad cztery minuty, które równie dobrze mogą być fascynującą codą, jak i zwiewnym intro, wprowadzającym w klimat muzycznej podróży. To trochę niedopowiedziany muzyczny szkic, pozwalający zadumać się nad ważkim przesłaniem albumu, wynikającym z niebanalnych tekstów.
Wróćmy jednak do początku. Płytę otwiera kompozycja Nowy świat. Pojawia się wyłaniający się z nicości dźwięk werbla trącanego szczoteczkami, którego nie da się usłyszeć na kiepskim sprzęcie, a zaraz potem uderza kapitalne współbrzmienie gitary basowej i... trąbki, które podejmują niezwykły dialog. Jazz? To zbyt wielkie uproszczenie. Hasło jazz może zniechęcić część odbiorców, a ta wielobarwna muzyka z pogranicza wielu stylistyk wymyka się łatwym konwencjom. Kolejne utwory tworzą zwarty i jednorodny przekaz, uwodzący słuchacza i prowadzący w kuszące rejony muzycznej kontemplacji. Może to nieco odległe porównanie, ale takie muzyczne porozumienie, ilustrujące intrygujący przekaz słowny pamiętam z niezapomnianych płyt Marka Grechuty i jego grupy WIEM, która w tamtym czasie gromadziła bodaj najwybitniejszych krakowskich jazzmanów, a przecież trudno nazwać ich ówczesne produkcje jazzem. Po kilkudziesięciu sekundach pojawia się głos. I tu kolejne zaskoczenie. Śpiew Sylwii Zarzyckiej wydaje się idealnym uzupełnieniem tej muzyki. Konia z rzędem jednak temu, kto słyszał ją wcześniej. Mnie nie było to dane. Ta pochodząca z Płońska wokalistka ma taki potencjał, że absolutnie nie dziwi obecność na jej płycie znanych muzyków z wysokiej półki. Tu również nasuwa się porównanie do głosu należącego do jednej ze światowych gwiazd jazzu, ale może jeszcze poczekajmy, chwilowo zostawię to nazwisko dla siebie. Projekt Niewidzialni ludzie prócz Sylwii Zarzyckiej firmuje doświadczony gitarzysta Maciej Pruchniewicz, współpracujący wcześniej z Wojtkiem Waglewskim, Michałem Urbaniakiem, Antonim Gralakiem, Mateuszem Pospieszalskim, Włodzimierzem Kiniorskim i innymi. Jest kompozytorem i producentem, tworzy również muzykę teatralną. Choć wywodzi się z tradycji bluesowo-rockowej, to dziś najchętniej przyznaje się do fascynacji muzyką z pogranicza różnych stylów. Chyba właśnie tam leży klucz, którym można byłoby próbować opisać ten album. Odkrywanie owych inspiracji może być fascynującą przygodą dla odbiorców. Dodatkowego smaku płycie nadali zaproszeni goście: Antek i Kuba Sojka, Zbigniew Wrombel, Antoni Gralak, Szymon Siwierski i inni. To właśnie ostatni z wymienionych wspólnie z Maciejem Pruchniewiczem jest autorem wcześniej wspomnianej instrumentalnej Luny. Bez ich udziału ów projekt nie byłby tak poruszający.
To jednak nie wszystko. Album ma jeszcze dodatkowy walor. Powstał z inspiracji działalnością fundacji „Odzyskać Radość”, której celem statutowym jest m.in. poprawa warunków życiowych i zdrowotnych porzuconych dzieci niepełnosprawnych. Dlatego też nie dziwi charakter i wymowa wykorzystanych tekstów. Są dalekie od banału i nachalnej dydaktyki, a jednak niosą w sobie przesłanie czytelne dla każdego wrażliwego słuchacza. Autorką większości słów jest Grażyna Chmielińska. Dwa teksty napisała Renata Czerniakowska, a po jednym Anna Broda oraz Sylwia Zarzycka, współautorka płyty. Głównie mówią one o odrzuceniu, samotności i niezrozumieniu, jednak w swym przesłaniu nie są do końca jednoznaczne i pozwalają na dużo szerszą interpretację niż kojarząca się z działalnością fundacji. Mimo, że wyszły spod piór kilku autorów są naprawdę spójne. Wysmakowana aranżacja utworów na pograniczu nostalgii, lecz bez popadania w łzawą czułostkowość sprawia, że efekt końcowy naprawdę trafia do serca. Muzyka jest subtelna, doskonale współgra z tekstem. Praca przy tym materiale wymagała z pewnością wzajemnego zrozumienia artystów. Warto zwrócić uwagę na ciekawostkę z sieci, obrazującą jaką drogę przebyły kolejne utwory.
Być może z uwagi na zapadającą w pamięć melodię, a może ze względu na optymistyczne przesłanie tekstu utwór Dom Marzeń zrealizowano także w formie drugiego klipu promującego płytę. W końcowej wersji poruszyła mnie pojawiająca się w nim piękna improwizacja Szymona Siwierskiego. W zasadzie trudno wyróżnić którąkolwiek z kompozycji. Z pewnością duża w tym zasługa zaproszonych instrumentalistów.
Nieco wcześniej w sieci zadebiutowała Układanka. Jest to quasi jazzowy utwór, niepoddający się łatwej interpretacji. Zapowiadając album mógł zdezorientować odbiorców, bowiem muzycznie całość jest dużo ciekawsza i bardziej zróżnicowana - tak jak życie, gdzie mieszają się wielorakie barwy i uczucia. Płyta nie należy do tych, które łatwo wpadają w ucho. Wymaga smakowania z rozwagą, delektowania się. Powstała wprawdzie dla fundacji „Odzyskać Radość” i jako taka z pewnością spełni swe zadanie, poruszając uczucia wszystkich wrażliwych odbiorów, lecz dla mnie ma dodatkową wartość. Przyznam, że w zalewie medialnej sieczki od dawna szukałem propozycji zdolnej przykuć mą uwagę na dłużej. No i udało się, album od kilku dni nie opuszcza odtwarzacza, a ja mam nadzieję na kolejne produkcje duetu Sylwii Zarzyckiej i Macieja Pruchniewicza. Niewątpliwie spora w tym zasługa świetnej produkcji i zaproszonych muzyków. Poprzeczka została podniesiona dość wysoko. Album miał swą premierę miesiąc temu i… bardzo dobrze się stało, że trafił w moje ręce. Mam nadzieję, że zwróci uwagę także innych miłośników niebanalnych dźwięków. Zasługuje na to.